Natalia Romaniuk - Ból Kreacji
Poddając siebie jako jednostkę wnikliwej obserwacji, analizując pojawiające się stany, wykryłam powtarzające się uczucia towarzyszące aktowi kreacji. To co tutaj napiszę dla wielu będzie całkowicie niezrozumiałym wywodem, wytworem rozemocjonowanego umysłu kobiety, wynikiem frustracji, czy też zostanie nazwane twórczym marazmem, słabej osobowości, zagubionej jednostki w świecie swoich iluzji. Nie będę z tym polemizować. Z pewnością niektórzy odnajdą cząstkę własnej życiowej ścieżki, w opisie przebiegu mojego aktu twórczego.
Moje wynurzenia, nie pretendują do bycia znaczącym tekstem. Przedzieranie się przez mnogość wypowiedzi, tysiące słów, miliony artykułów pragnących zwabić swą atrakcyjnością, wydaje się, i dla mnie, być męczące. Więcej jednak na ten temat w osobnym wpisie: „SŁOWOTOKARNIA ”. Na swoje usprawiedliwienie mogę napisać, iż będzie to być może dla odbiorcy podróż wgłąb siebie, a dokonana przeze mnie, dosyć poetycka analiza, może stać się początkiem zrozumienia swoich wewnętrznych burz i sztormów.
Tekst ten potraktowany został, jako forma autorefleksji mająca na celu głębsze zrozumienie zjawiska, z którym borykam się od wielu lat, a które nadal jest dla mnie zagadką. Raczej nie stawiam sobie za cel znalezienie konkretnych odpowiedzi, ważniejsza jest dla mnie droga dochodzenia do nich, a nie ich rozpoznanie. Sam fakt poddania siebie analizie staje się procesem uzdrawiającym, a dotknięcie tego zjawiska, automatycznie powoduje lepsze jego zrozumienie. Jak we wszystkich swoich działaniach twórczych, jestem dla siebie polem do badań i eksperymentów.
W AKCIE KREACJI SIĘ DUSZĘ!
Tymi słowami pragnę rozpocząć. Zanim nastąpi eksplozja, wylew treści, objawienie się bulgoczącej pod powierzchnią kreacji – tonę, umieram, rozpadam się, składam, transformuję, niknę. Wszystko dzieje się naraz. Jeżeli miałoby to zostać wyrażone w formie, gdyby miało to nabrać namacalny kształt, to musiałaby to być kinetyczna rzeźba, która poddana zostałaby jakiejś wewnętrznej przeobrażającej ją nieustannie sile. Wyglądałoby to, jak zamknięta w kokonie istota, która usilnie pragnie wydostać się na zewnątrz. Obserwator widziałby z zewnątrz rozpaczliwe szamotanie się owego bezkształtnego „wnętrza”, zmieniającego swoje położenie, a jego rozpacz byłaby coraz bardziej dotkliwa . Mógłby to być performance „Uzewnętrznianie”. Symboliczny obraz dotykania najgłębszych cieni i najczarniejszej depresji. Dotykania dna. Czołgania się. Grzęźnięcia. Stawania się nikim. Wycia z bólu. Byciem czystą rozpaczą.
Czołgające się psychodeliczne kokony, niemogące narodzić się, wydające przeraźliwe dźwięki, byłyby najznakomitszym obrazem stanu mojej kreacji. Dochodzi we mnie do całkowitej destrukcji wszelkich istniejących struktur, wręcz negacji istnienia. Jest to tak ogromna siła unicestwiająca, która zrównuje wszystko do zera. Nawet pisząc te słowa odczuwam oddech lęku przed ich narodzinami, publikacją, wypuszczeniem w świat internetu. Paradoksalnie ta ogromna niszcząca moc, pragnie się wyrazić. Zaistnieć. Stać się nadrzędną siłą działania. Miażdży wszystko co napotka na swojej drodze, aby móc stwarzać. Kompleksy, blokady, bariery, muszą zostać zniszczone, bo pragnienie narodzenia się jest tak silne, jak energia rozkwitającego kwiatu. Czy przełamując wewnętrzną niemoc w moim projekcie SMILE, odbiorca doznał oczyszczenia? Tyle w nim mówiło NIE, nastrój, dramatyczna sytuacja, problemy, depresja, a z drugiej strony owo NIE było początkiem TAK. Początkiem symbolicznego uśmiechu, skierowanego do siebie, mówiącemu TAK życiu, zmianie, narodzinom. Czy druzgocące ramiona śmierci nie muszą zakryć najpierw całego obrazu, doszczętnie go spopielić? A my czy nie musimy dotknąć najgłębszego, najbardziej dotkliwego dna, aby móc ponownie wzbić się w przestworza?
Wiele świadectw do mnie napłynęło wraz z rozmowej projektu SMILE (https://www.facebook.com/smilenataliaromaniuk/). Odbiorcy znaleźli w sobie siłę, do pokonania tego marazmu w którym tkwią, do przełamania nawykowego sposobu myślenia, do wykonania drobnego gestu, będącego początkiem zmiany nawyków. To symboliczne działanie stało się punktem niosącym
zmianę – przebiciem tego otaczającego kokonu. Przyszło zrozumienie, że proces umierania inicjuje wzrost. Depresja zapowiada rozkwit. Należy dobrze zrozumieć jej znaczenie. Nie poddawać się jej pozornej destrukcji. Tylko unicestwienie starych struktur może dać początek nowemu życiu. Kurczowe trzymanie się tego co niechybnie przemija, nie rodzi nic nowego, jedynie przedłuża agonię. Tak jak roślina, która musi wyrazić swoją boskość w akcie rozkwitu, wzrostu i śmierci. Nie może tkwić tylko w rozkwicie, nie może też doznawać permanentnego stanu śmierci. Każdy wzrost dobiega końca. Wszystko ma swój odpowiedni czas. Zrozumienie tych nadchodzących fal frustracji, śmierci i ponownego stawania się rodzi szacunek dla procesu życia. Spisane zostało to już w Księdze Koheleta 3 (1-8)
„Wszystko ma swój czas,
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem:
Jest czas rodzenia i czas umierania,
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,
czas zabijania i czas leczenia,
czas burzenia i czas budowania,
czas płaczu i czas śmiechu,
czas zawodzenia i czas pląsów,
czas rzucania kamieni i czas ich zbierania,
czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich,
czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju.”
Właściwe zrozumienie przestrzeni na każde twórcze działanie oraz na jego brak, może spowodować wzięcie głębokiego oddechu i wypuszczenie go z uczuciem ulgi. Duszę się, bo zaraz narodzi się nowe. Zaraz zacznie się dziać!
dr Natalia Romaniuk